Z początkiem roku 2004 z inicjatywy Józefa Kamyckiego podjęliśmy próbę wdrożenia klastrów gospodarczych na terenie Podkarpacia. Wobec zbliżającej się akcesji do UE dostrzegaliśmy bowiem potrzebę silniejszego rozwoju przedsiębiorczości wiejskiej. Pozwoliłoby to stworzyć perspektywy dla młodego pokolenia i pokazać alternatywę dla nieuchronnej jak się zdawało emigracji.

Od początku było dla nas jasne, że takie struktury nie powstaną wskutek oddolnej inicjatywy. Jako zwolennicy wolności gospodarczej uważamy, że należy unikać regulowania wszystkiego ustawami. Jednak w tym wypadku wydawało się to słuszne z dwóch powodów:

 

  1. Wbrew argumentom podnoszonym przez "obrońców wolności", gdy zachodzi potrzeba nowych impulsów dla gospodarki, ustawa jest najlepszym rozwiązaniem. Sejm charakteryzuje bowiem większa przejrzystość niż działania rządu czy innych ośrodków (jak ośrodki badawczo-lobbingowe). Ustawa jest w procesie legislacyjnym poddawana silniejszej krytyce i można liczyć na to iż wprowadzone przez nią reguły stworzą równe warunki dla wszystkich.
  2. Wobec specyfiki rolnictwa przewidywaliśmy (jak się okazało słusznie), że mogą pojawić się problemy prawne, które można rozwiązać jedynie mocą ustawy.

 

 

W dalszych prac odkryliśmy, że najtrudniejszym do rozwiązania zagadnieniem jest problem odpowiedzialności. Rolnik nie zaryzykuje utraty ojcowizny wchodząc w spółkę z przedsiębiorcą (co biorąc pod uwagę duże niedoszacowanie wartości ziemi w owym czasie było jak najbardziej racjonalne). Problem wydawał się trudny, ale jednak rozwiązywalny. Nie chcieliśmy wszak by kogoś zwolnić z odpowiedzialności, ale stworzyć sytuację gdy każdy odpowiada za swe czyny. Postulat rozłożenia odpowiedzialności w proporcji do spodziewanych korzyści wydawał się nam sensownym. Byliśmy zresztą otwarci na dyskusję na ten temat. Nie spodziewaliśmy się, że można ludzi pełnych troski o wspólne dobro i próbujących coś w tej materii zrobić można tak ostentacyjnie traktować jak idiotów. Większość osób zaangażowanych w te prace po tej nauczce dała sobie spokój. W następnej kadencji w zasadzie jedyną osobą która nadal próbowała coś zrobić pozostał Józef Kamycki, przy wsparciu posłanki Haliny Murias.

 

Minęło 6 lat. Młodzież bez szans na stworzenie gospodarstw farmerskich wyemigrowała za granicę lub do wielkich aglomeracji. A reszta czeka na obiecane przez premiera cuda.

 

Poniżej moje moje krótkie wspomnienia z tamtego czasu. Potomnym ku przestrodze  (jest to fragment tekstu opublikowanego niedawno na moim blogu):

 

1. Kontakty z politykami.


Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że posłowie z którymi rozmawialiśmy często wyrażali duże zainteresowanie wszystkim, co może w jakiś sposób rozwiązać autentyczne problemy wsi. Ich zaangażowanie potwierdzało, że przynajmniej w niektórych przypadkach ta troska nie była udawana. Medialny obraz polityków, którzy tylko żrą się między sobą, kombinując "kto kogo" jest fałszywy.

 


2. To tylko praca.


Zostaliśmy zaproszeni przez posła A. Aumillera (SLD) do zaprezentowania idei klasteringu na posiedzeniu Komisji Rolnictwa, poświęconej grupom producenckim (jako rozwiązania alternatywnego). W posiedzeniu uczestniczyli zaproszeni z całej Polski przedstawiciele grup producenckich. Dla większości posłów najważniejszym punktem obrad było jednak podpisanie listy obecności. W trakcie obrad po kolei opuszczali oni posiedzenie. Do końca wytrwał jeden, który na słowa przewodniczącego: "dziękuję że za pozostanie do końca" odpowiedział: "głupio byłoby, gdyby pan sam został". Podobnie było z przedstawicielem rządu. Pani, której obowiązkiem było zajmowanie się grupami producenckimi ograniczyła się do informacji, że tych grup jest bardzo mało i wyszła. I to pomimo tego, że przewodniczący prosił ją o pozostanie, bo w końcu mogłaby posłuchać o problemach jakie natrafiają obecni na sali rolnicy.


 

3. Szokująca prawda o systemie stanowienia prawa.


Naszym projektem udało się zainteresować między innymi posłankę H. Murias z LPR. Jest ona przykładem polityka, który swą działalność rozumie autentycznie jako służbę dla dobra społeczeństwa. Duży szacunek. Jednak patrząc z perspektywy czasu widzę wyraźnie, jak marne były jej szanse w starciu politycznym systemem w którym funkcjonowała. Ten system jest z zasady nastawiony na lobbing i partyjniactwo. Kiedy przekazywaliśmy posłom opracowaną przez nas broszurę, sądziliśmy, że zawarte w niej informacje staną się podstawą do jakiejś burzy mózgów, w wyniku których powstanie optymalny projekt. Ten projekt zostanie następnie zamieniony na ustawę przez legislacyjne służby parlamentu. Jednak organizacja pracy Sejmu okazuje się wykluczać taki – zdawałoby się naturalny – sposób pracy. Ustawy trafiają do Sejmu już opracowane (najczęściej przez rząd). W parlamencie nie ma płaszczyzny współpracy merytorycznej między członkami różnych ugrupowań. Ma to zresztą potwierdzenie w podnoszonych ostatnio głosach, że jakaś partia kradnie innej pomysły. Przecież kompetencje są rozproszone pomiędzy różnymi klubami i trudno się spodziewać że jeden z klubów opracuje samodzielnie porządną ustawę. Musiałby nająć specjalistów spoza sejmu, co przecież kosztuje (nasze zaangażowanie było całkowicie bezinteresowne). W konsekwencji tej sytuacji do laski marszałkowskiej trafił projekt ustawy, który niewiele różnił się od moich napisanych naprędce notatek. Wystarczy porównać treść powyższej broszury z projektem ustawy.


Kiedy niedługo później – przy okazji afery Rywina podnoszone były głosy oburzenia, że oto ustawy pisze się poza parlamentem, ogarnął mnie pusty śmiech. To jest czymś najbardziej naturalnym, a jedyny problem związany z naszą obecnością w Sejmie polegał na tym, że nie wiadomo było kto za nami stoi (to, że możemy kierować się bezinteresowną troską było dla niektórych polityków nie do pojęcia).


 

4. Sejmowi prawnicy – czyli prawdziwe źródło problemów


Gdy rozpoczęły się sejmowe prace nad ustawą (w Komisji Gospodarki), otrzymaliśmy wsparcie ze strony sejmowego biura legislacji. Prawnik od razu dobitnie podkreślił, że on nie jest od tego by uczestniczyć w formułowaniu ustawy, ale jedynie ma sprawdzić czy ustawa jest poprawna formalnie – a w szczególności zgodna z innymi ustawami. Czytając opinie otrzymywane z Biura Legislacji doszedłem do wniosku, że głównym celem studiów prawniczych musi być wpojenie absolwentom tego kierunku dobrego mniemania o sobie. Biorąc pod uwagę ich poziom intelektualny należy podziwiać skuteczność tego kształcenia. Ta z trudem skrywana pogarda dla wszystkich i przekonanie o własnej mądrości objawiały się między innymi w zdumiewających komentarzach. Na przykład "następny kwiatek" na widok poselskiego projektu ustawy o upadłości konsumenckiej.


Znając prawdę o mechanizmach tworzenia prawa i ludziach jacy za tym się kryją przestałem się dziwić marnej jakości ustaw. Dziwnym byłoby gdyby było inaczej. Oczywiście przy każdej okazji – gdy pojawiają się słabości jakiejś ustawy media wieszają psy na posłach. A przecież w Sejmie nie siedzą sami prawnicy (biorąc pod uwagę powyższą opinię trzeba uznać iż na szczęście). Oczekiwanie od nich, że unikną wszystkich pułapek legislacji jest oczekiwaniem cudu.


 

5. Praca mimo wszystko owocna


W prace nad projektem zaangażowało się bardzo wiele osób. Udało się dzięki temu wypracować propozycje, które mogły rzeczywiście wprowadzić nową jakość do życia gospodarczego polskiej wsi. Najważniejszym problemem, z jakim od początku musieliśmy się zmagać, było ograniczenie odpowiedzialności. Jak sprawić, by współpraca nie niosła ze sobą ryzyka niewspółmiernego do uzyskiwanych korzyści. Wypracowano propozycje, by odpowiedzialność była rozkładana proporcjonalnie do udziału w przychodach. To rozwiązanie jednak powoduje nieodmiennie przeciążenie mózgu prawników i innych ekspertów – pomimo, że jest w pełni zgodne z fundamentalną zasadą prawną, mówiącą iż każdy odpowiada za swoje czyny.


 

6. Szczyty głupoty i partyjniactwa.


Projekt ustawy został odrzucony przez Komisję Gospodarki bez czytania. Głównym argumentem była krytyczna opinia Biura Legislacji. O poziomie tej opinii najlepiej świadczy zawarte w niej stwierdzenie, że pojęcie klastra jest nielogiczne, gdyż przedsiębiorcy nie mogą równocześnie ze sobą współpracować i konkurować. Takie stwierdzenie zawierają prawie wszystkie definicje klastrów gospodarczych na całym świecie (zob. np. http://www.pi.gov.pl/klastry/konkurencja_i_wspolpraca__czy_to_mozliwe). Jeszcze ciekawiej wyglądało samo posiedzenie. Na wstępie przewodniczący Adam Szejnfeld patrząc na jednego z posłów z SLD zapytał, czy są jakieś propozycje. Ten "przywołany do tablicy" zgłosił propozycję odrzucenia projektu bez czytania. Posłanka Murias próbowała oponować, argumentując, że na sali jest obecnych kilkanaście osób z całej Polski, które warto by wysłuchać. Ależ oczywiście – wysłuchamy ich, tylko po głosowaniu. A że głosowanie było negatywne… Do widzenia państwu. Jeden z uczestników posiedzenia nie wytrzymał i po wyjściu z sali zwyzywał posła Szejnfelda od kutasów. Wówczas uważałem, że to przesada. Dopiero afera hazardowa pokazała w pełni jak "ciekawa" jest to persona.

Jestem przekonany, że takie a nie inne przyjęcie projektu wynikało przede wszystkim z tego, że jego promotorem w Sejmie był klub LPR. Może o tym świadczyć następujący, ciekawy fragment strony posła Szejnfelda dotyczący klastrów gospodarczych:

"Jest wiele form formalnej współpracy w biznesie, jak na przykład spółki cywilne, spółki prawa handlowego, czy spółdzielnie, ale też holdingi, koncerny (dotyczącą raczej dużych firm), czy grupy, sieci i inne typy powiązań firm. Nie każda jednak forma współpracy musi być optymalna dla danej działalności lub dla osiągnięcia określonego celu. W tym zakresie w wielu krajach występuję także i inne metody robienia interesów. Nie zawsze są to układy bardzo sformalizowane, nie zawsze bardzo zinstytucjonalizowane. Do takich należą m.in. klastry i właśnie temu tematowi została poświęcona konferencja w Pile. Zaprezentowano na niej zagadnienia dotyczące tworzenia i działania klastrów oraz promowano tę formę kooperacji gospodarczej. Także i poseł Adam Szejnfeld przedstawiał plusy takiej współpracy nie tylko w aspekcie gospodarczym i społecznym, ale również finansowym."

Ani słowa o tym, że jako byt sprzeczny klaster istnieć nie może!


 

7. Eksperci


Warto w tym miejscu zwrócić uwagę jeszcze na rolę tzw. "ekspertów". Próbowaliśmy zainteresować naszym projektem różne osoby i instytucje. Między innymi IBnGR, który wcześniej opublikował interesujące opracowanie, wskazujące na klastry jako szansę dla Polski. Największym problemem na jaki zwrócili nam uwagę panowie z IBnGR, to ich zdaniem niesłuszne stworzenie przez nas witryny internetowej poświęconej klastrom (klastry.org). Bo to oni mają witrynę o klastrach (klastry.pl) i powstanie strony klastry.org może kogoś wprowadzić w błąd. Moim zdaniem ludzie ci zajmują się opisywaniem własnymi słowami cudzych idei – niekoniecznie z ich zrozumieniem (to chyba taka specyfika polskiej nauki). Kiedy IBnGR opracował na zlecenie rządu program wspierania klastrów – nie miał on wiele wspólnego z tym, co wcześniej opisano we wspomnianej publikacji. Próba podjęcia z nimi dyskusji spełzła na niczym. Przecież szanujący się eksperci nie będą gadać z byle kim. Zwłaszcza, że pojawiły się na klastry naprawdę duże pieniądze i trzeba zająć się tym, co ważne (czyli ich podziałem).

 

Jerzy Wawro